Chciałoby się pohaftować, ale wszechobecny pył od szlifowania unosi się u mnie w domu. Mąż nie ma litości, w tempie żółwia posuwają się wszystkie prace. Kierując się rozsądkiem pochowałam duże kanwy ze strachu, że nie dopiorę ich później. Tylko jak tu wytrzymać bez haftowania. W grę wchodziło tylko coś małego i padło na miniatury Klimta. Nawet dobrze się złożyło, bo od dawna miałam na nie chrapkę :-)
Trudno było mi się zdecydować. Wszystkie są urzekające. Ostatecznie wybór padł na obraz na pierwszym planie:
Sam obrazek nie jest duży, bo to tylko 74x60 krzyżyków i 14 kolorów. Przy tych kolosach to maluszek. Troszkę musiałam się nagimnastykować, bo po haftowaniu na krośnie odwykłam od trzymania w łapkach. Małego tamborka niestety nie posiadam. Po kilku dniach dłubania z doskoku mam już tyle:
Pooglądałam sobie Eurowizje i mam tyle :-) :
Dziękuje Wszystkim zaglądającym. Miło mi, że codziennie ktoś tu zagląda. I tak sobie pomalutku planuje niespodziankę. Ale na razie sza .... szczegóły już niebawem :-).
Czasem przydaje się taka odmiana od dużych haftów, no i będziesz miała ciekawe obrazki:-) Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńBardzo się przydaje :-) pozdrawiam.
UsuńNie wiedziałam, że są miniatury z Klimta. Podobają mi się niektóre z tych obrazów, ale na wielkie nie mam czasu - chyba musiałabym je wcisnąć do planu na 2020 rok ;) Ale takie malizny, jak znalazł jako przerywniczki :) Dzięki za inspirację! :)
OdpowiedzUsuńJa też się o nich dowiedziałam całkiem niedawno. Rewelacyjne jako odskocznia. Pozdrawiam :-)
UsuńFajne miniaturki. W sam raz na odpoczynek od dużych haftów:)
OdpowiedzUsuńDokładnie :)
Usuń